Pewnego razu polknalem krzeslo. Rozumiecie, nogi w nogach, nogi z dupy, a oparcie oczywiscie na plecach. Wlasciwie byl to zwykly dzien i nic nie zapowiadalo tej tragedii. Po prostu siedze sobie przy sniadaniu i... lups... polknalem krzeslo. Ja jestem na zewnatrz, ono jest wewnatrz, ja jestem nim, ono jest mna ... i tak, ze tak powiem, razem sobie siedzimy. Wiec, zastanawiacie sie pewnie, na czym polegala tragedia? ... Po pewnym czasie zaczalem dretwiec. No bo przeciesz ile ilez mozna tak siedziec? Poza tym bylo juz za dziesiec siodma, a o siodmej trzydziesci piec odchodzil ostatni autobus, ktorym moglem dostac sie do pracy. Zaczalem sie nerwowo wiercic. Probowalem oderwac nogi od podlogi. Wszystko na prozno. Podskoki? Taak, podskoki. Z poczatku jakby niesmiale podrygi, z czasem coraz wyzsze, rownomierne wyskoki. Tak, wyzej, wyzej! I na boki, i w lewo, i w prawo, i do przodu, i... na pysk.
- Jamrozy! Co ty wyprawiasz z tym krzeslem? - w drzwiach stala moja zona. - Odbilo ci, czy co? Wiesz ile teraz kosztuje takie krzeslo? Oczywiscie, ze nie wiedzialem, ten stary rupiec, ktory byl we mnie, mial chyba ze dwadziescia lat. - Rusz sie wreszcie, bo spoznisz sie do banku. Wiesz jak ciezko teraz o dobra prace? - Kochanie... - wyszeptalem niesmialo. - Ja ...ja ... to krzeslo ... ja je po... polknalem.
Nastala chwila wyjatkowej ciszy. Wlasciwie byla to tylko chwilka, mi jednak wydawalo sie, ze trwa w nieskonczonosc. - Odbilo ci - stwierdzila - mowilam. Taki stary, a taki glupi. Czy slyszales zeby ktos kiedys polknal krzeslo? - Nie - odpowiedzialem zgodnie z prawda. Przygladala mi sie uwaznie. Obeszla dwa razy do okola, zagladnela pod spod. - Jamrozy! - krzyknela - ty naprawde zjadles to krzeslo! Co my teraz zrobimy? Jak ty pojedziesz do pracy? Zaczela wpadac w panike. Biegala po kuchni i machala rekami. - Kochanie, kochanie, uspokoj sie... - Co?! Jak mam sie uspokoic, zezarles krzeslo i to w dodatku w calosci! Mogles przynajmniej pogryzc. Spojrz na siebie jak ty wygladasz! Jak ja sie teraz ludziom na oczy pokaze? No tak, ty, a co ja mam powiedziec? Zaraz musze jechac do pracy. Co powie moj szef gdy mnie zobaczy? Co powiedza koledzy? A klienci? Jak JA, sie ludziom na oczy pokaze?
- Wiem! - krzyknela, az podskoczylem (chcialbym powiedziec... na krzesle).
- Wiem!
To proste. Jesli nie mozesz byc normalnym czlowiekiem, bedziesz naszym nowym
krzeslem. No, moze troche dziwnym, ale...
- Co ty wygadujesz? To ja, Jamrozy, twoj maz! Jak, jak moge byc krzeslem?
- Tak, ale... jestes... taki podobny... Co teraz zrobimy?
- Nie martw sie. Musze tylko jakos dostac sie do pracy. Gdy juz bede na
miejscu, wszyscy beda mysleli, ze po prostu siedze na krzesle. Musisz mi
tylko troche pomoc - powiedzialem, sam nie wierzac w to co mowie.
- Dobrze, dobrze, co mam robic? - spytala, jakby jednak troche uspokojona
moimi slowami.
- Po pierwsze musze sie jakos ruszyc. Bez tego ani rusz - powiedzialem i
zauwazylem, ze zaczelo przesladowac mnie slowo "ruch". - Sluchaj, sprobuj
przewrocic mnie na kolana, moze w ten sposob bede mogl chodzic.
Sprobowala. Niestety, po raz drugi tego dnia wyrznalem pyskiem w podloge i
wcale mi sie to nie podobalo. Ustawila mnie z powrotem w pozycji "siedzacej".
Przez dluzsza chwile trwalismy w milczeniu. Bylem zrezygnowany. Wydawalo sie,
ze juz nic, na moja obecna sytuacje nie mozna poradzic. Bede musial tak
siedziec do konca swoich dni. Ja - "czlowiek - krzeslo".
- Dlaczego po prostu nie sprobujesz poruszac nogami? - spytala w zamysleniu.
- Co powiedzialas? - odpowiedzialem pytaniem na pytanie, chociaz dobrze
slyszalem co powiedziala.
- Dlaczego nie poruszasz nogami, czyz nie w ten sposob porusza sie wiekszosc
stworzen na tej planecie? - odparla bardziej ozywiona tym co wymyslila.
- Dlaczego? - powtorzylem pytanie w myslach. - No wlasnie dlaczego? Dlaczego
nie uzywam nog? Przeciez teraz mam dwie pary, dwa razy po dwa czyli cztery,
wspaniale nogi! Dlaczego nie probuje poruszac sie jak normalny, czworonozny
czlowiek?
- Kochanie! - krzyknalem - Jestes wspaniala! Powiem wiecej, jestes genialna!
- Alez ... wydawalo mi sie to ... normalne - powiedziala lekko
zaczerwieniona.
- Tak to jest normalne, ze nogi sluza do poruszania sie. To normalne, ze
chodzi sie na nogach. Kazde dziecko to wie. Tylko dlaczego JA siedzac tu tyle
czasu na to nie wpadlem? Dla......
- Kochanie, moze bys jednak sprobowal - przerwala mi w pol slowa.
- Sprobowal co? - spytalem wybity z kontekstu swojej mowy na temat nog i
poruszania sie.
- Chodzic, za dziesiec minut odchodzi autobus - odparla silac sie na spokoj.
- Ach tak, chodzic, oczywiscie.
Sprobowalem. Poruszylem prawa przednia noga. Zareagowala tak jak chcialem,
wysunela sie do przodu. Bylem zdziwiony, chyba do konca nie wierzylem, ze cos
z tego bedzie.
Usmiechnalem sie w strone mojej genialnej malzonki. Odpowiedziala mi tym
samym.
Ok. czas na noge lewa. Wysunalem ja podobnie jak prawa i... lups... na dupe.
Dwie przednie poszly do przodu, tylnie natomiast, zostaly z tylu. Zrobilem
cos w rodzaju szpagatu na czterech nogach.
- Kochanie - wyszeptalem niesmialo - czy mogla bys mi pomoc wstac?
Kolejna proba byla juz bardziej owocna. Bardzo szybko nauczylem sie uzywac
takze tylnich konczyn i synchronizowac ruchy wszystkich czterech. Najpierw
powoli, potem coraz szybciej zaczalem przemieszczac sie po pokoju. CHODZILEM.
Zona w tym czasie, widzac moje postepy, przyniosla moje drugie sniadanie,
zarzucila mi plaszcz na oparcie - ramiona i szepnela, wyraznie ze mnie dumna:
- O czwartej czekam z obiadem.
Katem oka widzialem jak stoi w otwartych drzwiach i przyglada sie, jak
niezdarnymi jeszcze krokami, kieruje sie w strone przystanku.
Na przystanku o tej porze jak zwykle panowal spory tlok. Lawka byla
zajeta przez szczesliwcow, ktorzy przyszli najwczesniej. Siedzieli oparci,
przegladajac poranna prase, rozkoszujac sie ostatnim papierosem przed
wejsciem do autobusu. Obok stala wieksza grupa tych, ktorzy zwykli wpadac w
ostatniej chwili. Byli to zazwyczaj ci, ktorzy mieli najblizej wiec nigdy im
sie nie spieszylo. Jeszcze teraz co niektorzy wydlubywali resztki pozostalego
miedzy zebami sniadania lub rozkoszowali sie wyskrobanymi z kacikow oczu
zastyglymi spiochami. Jednemu z nich udalo sie nawet zachowac spora plame z
kremu po goleniu, ciagnaca sie zza ucha, az po brode. W normalnych
okolicznosciach zwrocilbym mu delikatnie uwage, dzisiaj jednak sam zachowalem
sie jak najgorszy fajtlapa, polykajac w czasie sniadania stary mebel, wiec
coz mogla w tym wypadku znaczyc jego malutka, nie wytarta, plamka po kremie
do golenia.
Jak na razie istnienie swojej nowej osobowosci udawalo mi sie zachowywac w
tajemnicy.
Po prostu kazdy byl zajety swoimi sprawami i nikt do tej pory nie zwrocil
uwagi na faceta siedzacego obok na krzesle.
Moja radosc nie trwala jednak zbyt dlugo.
- Ej, patrzcie - jakis gowniarz, z krzywymi nogami, szturchnal pierwszego z
brzegu kumpla, - dziadek przyniosl sobie z domu krzeselko.
Udawalem ze nie slysze.
- Ciekawe kto bedzie pilnowal mebla, jak on pojedzie? Pewnie przyjdzie jego
stara! Cha, cha, cha! - podlapal rudy z wystajacymi uszami.
- A moze ma skladane? - rzucil ten z krzywymi nogami. - Ej dziadek, masz
skladane?
Zaczalem nerwowo spogladac na zegarek. Teraz juz wszyscy patrzyli na mnie.
Nie czesto przeciez ludzie zabieraja ze soba na przystanek wlasne krzesla.
- Oplacalo sie panu targac to krzeslo z domu? - zapytal najblizej mnie
stojacy jegomosc.
- Czy to takie dziwne? - odpowiedzialem pytaniem na pytanie, coraz bardziej
zdenerwowany i obrazony na caly otaczajacy mnie swiat. - Po prostu wioze
stare krzeslo do pracy, czy to panu przeszkadza?
- Alez skad - odpowiedzial szybko. - Tylko smiesznie pan wyglada siedzac
tutaj na tym krzesle.
- Panie, czy ja robie panu uwagi na temat panskiego plaszcza? - Mial bialy
skorzany plaszcz, z zielonym, lisim kolnierzem. Wygladal w nim jak pedal.
- No wie pan! - chyba trafilem w jego czuly punkt. - Cos takiego! - obrocil
sie w druga strone, z mina obrazonej panienki.
- Pedal - pomyslalem.
- Ej, Juras patrz homo - uslyszalem glos rudzielca. Usmiechnalem sie pod
nosem. Jestem bezpieczny. Teraz wszyscy zajeci byli gosciem w plaszczu.
Na przystanku wrzalo. To zazwyczaj spokojne miejsce zamienilo sie w pole
bitewne. I to wszystko przeze mnie. Bylo mi wstyd, ze to ja sprowokowalem ta
cala wojne, jednak tylko w ten sposob moglem czuc sie bezpiecznie.
Nikt nawet nie zauwazyl gdy zajechal autobus. Wcisnalem wiec sie cichutko
tylnim wejsciem i przycupnalem z tylu w kacie.
Do banku, w ktorym pracowalem od pietnastu lat, nie mam daleko. Wysiadam na
trzecim przystanku. Tym razem jednak wydawalo mi sie, ze droga ciagnie sie w
nieskonczonosc. Nerwowo odliczalem sekundy i minuty. Spogladalem jak za oknem
przesuwa sie metr za metrem. Balem sie aby ponownie ktos nie zwrocil na mnie
uwagi. Dopiero teraz zdalem sobie sprawe z tego co moze sie ze mna stac. Po
co w ogole wychodzilem z domu w takim stanie? Co bedzie gdy ktos zorientuje
sie co sie stalo? Moga mnie schwytac i przeprowadzac na mnie eksperymenty.
Na przyklad ile kilogramow potrafie udzwignac na kolanach. Moga mnie zamknac
w klatce i pokazywac ludziom za pieniadze .
"Panie i panowie! Tylko u nas! Najdziwniejszy wybryk natury - KRZESLAK!"
Poczulem jak po plecach przebiega mi dreszcz, a krople zimnego potu wystepuja
na czolo.
Tak, nie jestem juz tym, kim bylem jeszcze wczoraj. Nie jestem czlowiekiem.
Jestem dziwolagiem. Jestem KRZESLAKIEM.
- Nie, nie moge sie poddawac - wyszeptalem. - Przeciez jestem istota rozumna,
nie jakims tam przedmiotem. Mam zone, mam prace, mam nawet imie. Trzymaj sie
Jamrozy! - powiedzialem sam do siebie, wyskakujac na swoich czterech nogach,
na przystanku przed bankiem.
- Dzien dobry panie Jamrozy - uslyszalem znajomy glos Marcela Pomadki,
mojego kierownika. - Co to, nowy fotelik?
- Nie, stare krzeslo, ale jestem do niego bardzo przywiazany -
odpowiedzialem.
- Widze. Nie latwiej byloby wziac go pod pache? Zreszta po co panu tutaj ten
mebel, przeciez mamy wygodne, nowe krzesla.
- Mowilem juz, ze bardzo go lubie - nie chcialem wdawac sie w dluzsza
dyskusje, aby nie zostac zdemaskowanym.
- Jak pan uwaza - Pomadka wzruszyl ramionami, - nie wiem tylko co dyrektor
na to powie.
Nie odpowiedzialem na ta uwage. Skierowalem sie do swojego okienka. Czulem,
ze kierownik sledzi mnie swym podejrzliwym wzrokiem.
- Uf, tu jestem bezpieczny - westchnalem, odsuwajac swoje krzeslo na kolkach
i pakujac sie na jego miejsce. - Do czwartej moge tak siedziec i nikt na
pewno nie przyczepi sie do mojej pozycji. Otworzylem szuflade i wyciagnalem
swoje rzeczy.
- Panie Jamrozy, jakie sliczne krzeslo - przede mna stala Morana, kasjerka z
okienka nr 5, przedmiot pozadania calej meskiej zalogi banku. Blondynka, ze
wspanialym biustem i dlugimi nogami. Moja najwieksza erotyczna fantazja.
- Cudowne krzeselko - powtorzyla. - Skad je pan ma, panie Jamrozy?
- To... to... z domu - zaczalem sie jakac. Nigdy przedtem ze mna nie
rozmawiala. Czulem, ze trace glowe. - Moge, moge je pani dac - powiedzialem i
zaraz ugryzlem sie w jezyk.
- Alez nie, - odpowiedziala - slicznie pan na nim wyglada, naprawde.
Poczulem, ze zaczynam sie czerwienic.
- Moge? - spytala, wskazujac na moje kolana.
- To... to... ja... a... - czulem ze zaraz umre. Koniec
"czlowieka - kreslaka". Usmiechnela sie i delikatnie usiadla mi na kolanach.
- Och, - uslyszalem jej szept - cudownie.
Czulem, ze krew wyplywa mi uszami, a serce zamienilo sie w pedzaca
lokomotywe.
- Och, - wyszeptala jeszcze raz i wepchnela swoj jezyk w moje zdziwione,
rozdziawione usta.
- Och, - udalo mi sie wyszeptac, czujac, ze trace przytomnosc.
- Gdzie byla moja malzonka, gdy tego uczyli? - przemknelo mi przez mysl.
- Kocham cie Jamrozy, - szeptala - kocham cie, Jamrozy, Jamrozy......
- Jamrozy, Jamrozy, - jej glos ulegl dziwnej przemianie - Jamrozy -
otworzylem zamglone rozkosza oczy - Jamrozy!
Nade mna stala pochylona moja malzonka.
- Wstawaj, znowu spisz na tym krzesle. Tyle razy mowilam ci, zebys kladl sie
po kolacji do lozka. Nie wiem dlaczego, ale jakos dziwnie na nia spojrzalem.